____ IDEA


Jesteśmy zanurzeni w mieście i miejskości.

Mieszkamy w Katowicach i codziennie korzystamy z przestrzeni, która tutaj powstaje. Właściwie to tworzymy ją za pomocą naszych działań zderzonych z decyzjami i wyborami innych użytkowników. Ten kontekst interesuje nas najbardziej. Czujemy się współodpowiedzialni za miasto, chcemy więc je lepiej rozumieć i mieć wpływ na to, jak funkcjonuje.


Kolektyw Miastoprojekt: Michał Kubieniec, Paweł Jaworski
________________________________________________________________________________________




niedziela, 22 czerwca 2014

LABORATORIUM NOWOCZESNOŚCI


I.
Przy skrzyżowaniu ulic: Sokolskiej i Misjonarzy Oblatów w Katowicach położony jest niewielki, parterowy budynek, wzniesiony w stylu modernizmu powojennego. Wystawiony jest na sprzedaż jak dziesiątki innych obiektów w mieście. Pozornie jest to typowa sytuacja urbanistyczna, a stosowne ogłoszenie wisi na drzwiach wejściowych i znalazło się nawet wcześniej w serwisie www.gratka.pl. Nieruchomość nie jest wpisana ani do rejestru, ani do ewidencji zabytków. Nie została ponadto objęta ochroną na mocy ustaleń planu miejscowego. Nikt chyba nie ma też pomysłu na jej ponowne wykorzystanie. W każdym razie nie jest on przedmiotem debaty publicznej, jeżeli mimo to istnieje w czyjejś głowie lub zapisany jest w jakiejś umowie. Szkoda, ponieważ nie byłoby dobrze dla tej części miasta, żeby recycling okazał się downcyclingiem.
Czy jest jednak w tym coś dziwnego? Pawilon zwraca uwagę swoją zgrabną formą, zbliżoną do siedziby dyrekcji Wojewódzkiego Parku Kultury i Wypoczynku (obecnie Park Śląski) w Chorzowie, choć to raczej jego historia sprawia, że jest jednym z najważniejszych miejsc na architektonicznej mapie Polski. Był on przecież siedziba wyjątkowej Pracowni Projektów Budownictwa Ogólnego, która obecnie jest spółką w likwidacji. Czy to niezwykła sytuacja?
Budynek został zaprojektowany przez duet architektów: Henryka Buszkę i Aleksandra Frantę dla samych siebie. Zbudowano go w 1960 r., a dwa lata później został nagrodzony przez Komisję Urbanistyki i Architektury Polskiej Akademii Nauk. Ważniejsze jest jednak to, że to w tym właśnie obiekcie powstawały projekty dobrze nam znanych Osiedli Gwiazdy i Tysiąclecia oraz terenów uzdrowiskowych w Ustroniu. To chyba sporo, zważywszy na to, że tak dużą wartość kulturową wygenerowano na tych około  650 m2 powierzchni.
Co stanie się teraz z tym niepozornym pawilonem? Dzieła modernistyczne bardzo szybko znikają z krajobrazu miasta. Na ich miejscu powstają czasami nowe budynki, ale zdarza się również tak, że zrujnowane tereny zamieniają się w pustostany urbanistyczne. Nie ma już dwóch obiektów związanych z Hutą Baildon w Załężu: domu kultury i hali sportowej, zabudowań bloku Śródmieście-Zachód: Pałacu Ślubów oraz Domu Handlowego Centrum. Powoli umiera dawna siedziba Śląskiego Instytutu Naukowego przy ul. Granicznej 32. Z opuszczonym biurowcem Dyrekcji Okręgowej Kolei Państwowych zapewne pożegnamy się już niebawem. Dworzec kolejowy został zburzony i odbudowany w ramach większej struktury galerii handlowej.
Obiekty te wrastały w określone miejsca i całkowicie je redefiniowały. Zbudowali je i zrealizowali konkretni ludzie o barwnych charakterach, z którymi jeszcze całkiem niedawno mogliśmy porozmawiać. Z niektórymi jeszcze teraz możemy się spotkać. Podyskutować. Posprzeczać. Kto jest lub był w tym gronie? Wspomniani już Henryk Buszko i Aleksander Franta, ale także Wojciech Zabłocki, Mieczysław Król, Stanisław Kwaśniewicz i Jerzy Gottfried. Możemy nie tylko wspólnie debatować o estetyce modernizmu powojennego, ale również dopytywać o szczegóły twórczości projektowej, żeby lepiej zrozumieć, w jaki sposób przekształcana była wówczas przestrzeń Katowic. I dlaczego tak się działo. Krytycznie odnieść się do dziedzictwa modernizmu: ideowego i materialnego. Wydaje mi się, że ta lekcja jeszcze nie jest odrobiona.

II.
W wymienionych budynkach i wokół nich wytwarzana była więc miejskość Katowic. Specyficzny splot przestrzeni publicznych i prywatnych, relacji społecznych, czy zwyczajów, które razem wpływają teraz na nasze codzienne funkcjonowanie. Z tego powodu są naszym dziedzictwem. Przyjęcie spadku (z dobrodziejstwem inwentarza) jest jednak aktem świadomym, podobnie jak jego zrzeczenie się. Takie działanie w odniesieniu do obiektów architektonicznych łatwiej ignorować, warto więc ten proces wziąć pod lupę.
O produkcji przestrzeni modernistycznej pisze Kuba Snopek z moskiewskiego Instytutu Striełka. W książce „Bielajewo. Zabytek przyszłości” stawia tezę, że to właśnie „treść kulturowa” przesądza o jej wartości. Patrząc z tej perspektywy na niewielki pawilon w katowickiej Koszutce dostrzeżemy, że żyje on doniosłością wspomnianych realizacji architektonicznych i urbanistycznych. Z powyższego powodu zasługuje na ochronę, choć od razu muszę dodać, że nie mam na myśli tradycyjnych narzędzi konserwatorskich. Na marginesie chcę dodać, że przekonuje mnie argumentacja Snopka wskazująca, że ostatnim „stylem”, do którego mogliśmy odnieść znany nam sposób myślenia o zabytkach, jest (stalinowski) socrealizm. Nie to jest jednak najważniejsze, ale krytyczny powrót do modernistycznej wizji działania.
Może zatem w dawnej siedzibie PPBO zagnieździć Laboratorium Nowoczesności? W jakim celu podjąć ten wysiłek? Modernizm jako pewien sposób myślenia o otaczającym nas świecie (i przemeblowaniu tego środowiska) to dziedzictwo, które warto przyjąć, żeby przemyśleć. Rozłożyć na czynniki pierwsze. Skomponować w innej konfiguracji i ponownie pociąć na kawałki. W końcu nie chcemy zajmować sie pięcioma punktami nowoczesnej architektury i niezliczonymi wnioskami projektowymi, które zostały z nich wyciągnięte.
Gdzie poszukiwać inspiracji do działania? Może kierując sie ku Centrum obnovy památek architektury 20. století, które w modernistycznej Willi Stiassni w Brnie prowadzi Národní památkový ústav, żeby badać i dokumentować twórczość XX-lecia międzywojennego? A może w stronę The International New Town Institute, które w holenderskim Almere zajmuje sie nowymi miastami oraz ich historią?
Warto odpowiedzieć jeszcze na pytanie, czy takie działanie nie podryfuje w stronę reanimacji pomysłu, o którym pisała “Gazeta Wyborcza” w lutym 2011 r.? Tomasz Konior zaproponował wszak, żeby to w rozebranym i zrekonstruowanym w innym miejscu Pałacu Ślubów urządzić Muzeum Modernizmu. Czy należy sięgnąć do tej koncepcji? Nie, ponieważ modernizm nie wymaga upamiętnienia, ale ciągłego kwestionowania i analizowania. Również w tym celu, żeby nie popełniać błędów modernizmu rozumianego jako znany z historii sposób porządkowania miast. Laboratorium powinno być miejscem eksperymentu, w którym można rozpocząć myślenie od zera. Również o architekturze.

III.
Nie chrońmy po prostu budynków - pomników, ale zastanówmy się nad sposobem budowania. Takiego, które pozwala usunąć stare pomysły wraz z ich fundamentami, a przez to rozpocząć realizację miasta zgodnie z nowymi zasadami. Na przekór zajadłym krytykom modernizmu naszym patronem wcale nie będzie wtedy jego Papież. Stanie się nim Kartezjusz wespół z Kantem, który wyraźnie pokazuje, że Oświecenie to przechodzenie z okresu niedojrzałości do stanu samodzielnego posługiwania się rozumem. To także uwalnianie się od dogmatów. Modernistycznych i postmodernistycznych. 
Wyobrażam sobie, że miejscem takiego myślenia poza-autorytetem będzie dawna siedziba tego wyjątkowego biura projektowego.

Paweł Jaworski

poniedziałek, 16 czerwca 2014

STREFA KULTURY CZY STREFA INFRASTRUKTURY


O katowickiej Strefie Kultury pisano już wielokrotnie. I w sumie nic w tym dziwnego, jeżeli pod uwagę weźmiemy fakt, że wspólnie ze Strefą Rondo-Rynek jest to inwestycyjny temat numer jeden w mieście. Rozpisywali się o niej architekci, urbaniści, urzędnicy oraz dziennikarze. Opinie oczywiście bywały różne, a nawet całkowicie rozbieżne. Od pełnego, niczym nie zmąconego zachwytu, po krytyczne głosy wytykające monofunkcyjność, wielką skalę, nastawienie na ruch samochodowy, czy brak pomysłu na połączenie z centrum miasta, oddzielonego od obszaru trasą średnicową i ekranami akustycznymi. Dobrze, że chociaż paru naszych znajomych zasadziło tam trochę bluszczu i stworzyło namiastkę miasta ogrodów. Odstawiając żarty na bok i przechodząc do sedna: zgadzając się z zarzutami stawianymi tej inwestycji, nie możemy ograniczyć naszej debaty tylko do kontekstu architektoniczno- urbanistycznego. Warto przyjrzeć się tej wielkiej przebudowie również pod kątem tego, z jaką wizją kultury i jej rozwoju łączą się opisane przemiany przestrzenne. Wydaje mi się, że te właśnie inwestycje w pigułce odzwierciedlają to, jak władze miasta wyobrażają sobie politykę kulturalną dla Katowic. Jeśli oczywiście przyjmiemy, że taka polityka w ogóle istnieje.


A jak sobie ją wyobrażają? Przede wszystkim jako zbiór wielkich inwestycji i wydarzeń, które mają stworzyć wizerunek miasta kultury, drugiego Bilbao z tłumami turystów z całej Europy. Patrząc na Strefę Kultury widzimy potężne inwestycje w infrastrukturę, w budynki, które wraz z wydarzeniami na światowym poziomie sprawią, że Katowice właśnie takie się staną. Wydaje się, że tak uważają nasi włodarze, a przynajmniej tak można wnioskować z ich dotychczasowych działań. Przykład idzie z góry, a dokładnie z Ministerstwa Kultury, które pod rządami Bogdana Zdrojewskiego mówi o kulturze, w głównej mierze w kontekście inwestycji w infrastrukturę i na to też przeznacza nie małe środki. Takie podejście nie wydaje się zatem niczym wyjątkowym na pozimie lokalnym. Taki oto polski standard myślenia o kulturze ostatnich lat. Najlepiej pokazują to badania DNA Miasta przeprowadzone przez Res Publicę Nową. Uwidoczniają, jak bardzo w polskich miastach wzrosła ilość środków finansowych przeznaczanych na budowanie infrastruktury. Co bardziej niepokojące: dzieje się to przy zdecydowanie mniejszym wzroście wydatków bieżących na kulturę. W przypadku Katowic skala inwestycji jest jednak tak wielka, że warto się nad nią pochylić i zastanowić, ponieważ problem może być zdecydowanie większy niż w innych miastach. Nalęży w tym miejscu również przypomnieć słowa Marty Madejskiej z fundacji Miejski Kolektyw, która w kontekście Łodzi, tak pisała o wielkich inwestycjach infrastrukturalnych w kulturze i nadziejach lokalnych polityków na mityczny efekt Bilbao, który miał nastąpić po ich wybudowaniu: “To, czego brakuje w narracji o efekcie Bilbao, to fakt, że wszystko rozpoczęło się od przyjętych na początku lat 90. strategicznych planów rewitalizacji (...). Bilbao nie jest przykładem procesu odnowy zapoczątkowanego przez instytucję kultury, ale odnowy dzięki spójnej polityce publicznej z silnym komponentem kulturalnym”. Wydaje się, że te słowa, równie dobrze można by odnieść do dzisiejszej sytuacji Katowic i decyzji inwestycyjnych podejmowanych w tym mieście.


Nie trzeba być jednak wyjątkowo spostrzegawczym, żeby zaobserować, że to nie budynki lecz ludzie zmieniają miasta, a po wielkich wydarzeniach zostaje z reguły tylko PR-owy splendor. Gwiazdy przyjeżdżają i wyjeżdżają, a problemy zostają. Natomiast infrastruktura bez inwestowania w kompetencje jest pożyteczna tylko w momencie przecinania wstęgi i błysku fleszy.


Jedną kwestię chcę wyjaśnić. Nie zamierzam demonizować dużych festiwali czy budowy spektakularnych obiektów kultury, ani negować ich potencjału promocyjnego oraz wpływu na kreowanie życia kulturalnego miasta. Bardziej zależy mi na tym, żeby zwrócić uwagę na to, jakiego myślenia o kulturze w Katowicach brakuje i jakie w dłuższej perspektywie jest naszemu miastu bardziej potrzebne. Rzecz nie rozchodzi się o stawianie na przeciw siebie wykluczających się alternatyw, a raczej uzupełniających się możliwości, które powinny tworzyć spójną politykę kulturalną miasta. I o te odpowiednio rozłożone akcenty powinniśmy się upominać. Jeśli chcemy, żeby kultura miała realny i głęboki wpływ na naszą codzienność, musimy zacząć traktować ją jako proces i narzędzie społecznej zmiany, a nie zbiór wydarzeń do konsumowania. Samych uczestników zaś jako współtwórców tej kultury, a nie tylko jej odbiorców. Celnie ujął to Artur Celiński w swoim felietonie ’Miejskie Polityki Kulturalne’ dla Magazynu Miasta: “potrzebujemy inwestycji w kompetencje, a nie w budynki”. Nie wypracujemy ich na Off festivalu, ani na koncercie w nowej siedzibie NOSPR-u. Do tego potrzeba rozwiązań systemowych, budowania strategii i działań długofalowych. I choć efekty nie są medialnie tak widoczne jak wielkie wydarzenia i inwestycje to ich wpływ na miasto i jego mieszkańców jest zdecydowanie większy. Może przynosić w zwiazku z tym bardziej satysfakcjonujące rezultaty. Może zamiast budować Teatr Wielki Opery i Baletu czy inny, kolejny moloch w mieście, wykorzystajmy te środki na zwiększenie uczestnictwa mieszkańców w kulturze? Walkę z nierównościami w dostępie do niej? Edukację kulturalną, czy wspieranie oddolnej aktywności? Taka kultura przede wszystkim wymaga publicznego wsparcia.


Wzorców i dobrych praktyk nie musimy wcale szukać daleko. Działania bytomskiego CSW Kronika pokazują, czym może być kultura społecznie zaangażowana. Długofalowe projekty edukacyjne katowickiego Medialabu budują i integrują społeczność wokół nowych technologii, wyposażając ją w niezbędne kompetencje do lepszego poznawania miasta, badania go czy tworzenia dla niego nowych idei i rozwiązań. Ciekawym przykładem może być również konkurs “Lokal na Kulturę”, który dzięki grupie miejskich aktywistów stał się oficjalnym miejskim rozwiązaniem systemowym, dającym szansę zaistnienia podmiotom niekomercyjnym, chcącym kulturalnie animować miasto.


Wymienione projekty - nastawione na proces i zmianę społeczną - pokazują, że podobne działania trzeba i warto prowadzić. Ważne jest jednak to, żeby takie myślenie wyszło z niszy i z projektów paru zapaleńców stało się normą, która pozwoli na tworzenie systemowych rozwiązań i polityk. Może dzięki temu mówienie, że kultura ma znaczenie przestanie być tylko sloganem. A nasza Strefa Kultury przestanie być tylko i wyłącznie Strefą Infrastruktury.


Michał Kubieniec

piątek, 13 czerwca 2014

UCZĄC SIĘ OD KATOWIC


Stan centrum to jeden z najważniejszych, jeżeli nie najistotniejszy problem miejski w Katowicach, jednak skierowanie uwagi wyłącznie na architekturę i urbanistykę tego obszaru, a także na działania i postawy architektów, którzy w bardzo różny sposób uzasadniają zaproponowane przez siebie rozwiązania, powoduje, że pływamy po powierzchni i nie zajmujemy się tym, co naprawdę istotne. Pisząc wprost: infrastruktura nigdy nie jest problemem, ale decyzje, które poprzedzają działania projektantów i osób realizujących ich wizje. Zajmijmy się więc tym, jak powinno funkcjonować nasze miasto, a nie tym, jak powinno wyglądać, żeby nie toczyć jałowego sporu o estetykę elewacji, szerokość balkonów i wyższość tradycyjnego języka projektowego pełnego cytatów ze stylów historycznych nad językiem modernizmu przed­ lub powojennego. Ponadto nie zapominajmy, że pojęcie przestrzeni publicznej jest w pierwszej kolejności określeniem socjologicznym i wskazuje na miejsca skupiające mieszkańców i użytkowników miasta, a nie synonimem XIX-­wiecznej ulicy z zabudową ułożoną w ciągłe pierzeje. Doskonale ujęła toBożena Maliszowa, analizująca projekty przebudowy śródmieść polskich miast w latach 60. i 70. XX w., czyli w okresie modernistycznej „burzy i naporu”, wskazując, że znamy wiele miejsc tętniących życiem, ukształtowanych spontanicznie i przez to pozbawionych szczególnej wartości architektonicznej, a także wiele kompozycji wyjątkowo zaprojektowanych, a mimo to pustych i martwych. 

Krytyka modernistycznej doktryny planowania i projektowania urbanistycznego na pewno jest potrzebna i nie chcemy tego kwestionować, jednak należy ją zawsze umieszczać w szerokim i precyzyjnie opisanym historycznym kontekście społecznym, prawnym i gospodarczym. Warto przyglądać się temu, w jak różny sposób pomysły architektów zmieniały przestrzeń w zależności od bieżących kontaktów z politykami, zasad gospodarki przestrzennej w danym kraju, ale także kultury budowlanej i poziomu wykonawstwa w konkretnym miejscu. To oczywiście przekładało się na samoświadomość projektantów, co w doskonały sposób ilustruje wywiad z Henrykiem Buszko, w szczególności jego opis współpracy z Jerzym Ziętkiem, przez który przebija fascynacja figurą „dobrego gospodarza” – dla nas obecnie trudna do zaakceptowania. 

Podobnie zresztą należy sytuować krytyczne odniesienie się do późniejszych ideologii, w tym doprzywołanych przez Tomasza Malkowskiego i Marcina Szczelinę jako panaceum na wszystkie miejskie bolączki: Nowego Urbanizmu i „kopenhagizacji”, którą proponuje i promuje zespół Jana Gehla, jeżdżącego z wykładami po całym świecie. Oba nurty teoretyczne mają już swoją historię, krytyka modernizmu spotkała się ze zwrotną krytyką, więc wiele argumentów zostało wypowiedzianych, a następnie opatrzonych obszernymi komentarzami oraz kontrargumentami. W tym momencie na pewno możemy stwierdzić, że postrzeganie tego sporu jako przezwyciężanie megalomańskiego, odhumanizowanego i opartego na rozwoju motoryzacji modernizmu przez skupiony na człowieku i gwarnych przestrzeniach publicznych postmodernizm lub – jak chcą Malkowski i Szczelina – niemodernizm jest bardzo dużym uproszczeniem.


W związku z powyższym mylą się zarówno Architektoniczne Snoby jak i Buszko: ani modernizm, ani postmodernizm nie są chorobami, lecz stanowią dla nas istotne wyzwanie i to dwojakie: jako budynki i układy urbanistyczne, które zagościły w Katowicach i stały się elementem tkanki miasta, a także specyficzne ideologie projektowe. Problem trzeba jednak odpowiednio sformułować, ponieważ stwierdzenie, że „Katowice są bardziej oporne i wciąż trzymają się kurczowo archaicznego myślenia modernistycznego” nie mówi nam nic szczególnego. Dobrze wiemy, że obszary geograficzne nie mają świadomości, nie myślą, więc również nie posiadają fałszywych poglądów nt. swojego własnego rozwoju. Teza, iż to „silna pozycja modernistów powoduje, że śląskie miasta są tak nieprzyjazne dla ludzi” również nie przybliża nas do rozwiązania, ponieważ bierze swoją pozorną siłę z tego samego braku umiaru w ocenie swojej faktycznej władzy nad przestrzenią, którą Malkowski i Szczelina zarzucają architektom (soc)modernistycznym. Pamiętajmy o tym, gdy zastanawiamy się nad kondycją centrum Katowic.



(Soc)modernizm ­ co nam zostało z tamtych lat?


Rozważania nad oceną dorobku powojennego modernizmu należy opierać na precyzyjnej analizie przyczyn pojawienia się takiego sposobu planowania i projektowania w naszym regionie, ale również dokładnemu przyjrzeniu się okolicznościom jego narodzin. Pomysły architektów i ich zleceniodawców stanowiły odpowiedź na konkretne problemy, które nie były przecież konsekwencjami wdrażania modernistycznej myśli urbanistycznej. Co warto wymienić? Brak dostępu do tanich i higienicznych mieszkań, zanieczyszczenie środowiska, brak sprawnej obsługi komunikacyjnej między miejscem zamieszkania oraz zakładami pracy itd. Takie wskazanie powinno stanowić tło dla poszukiwania związku pomiędzy ideologią projektową Le Corbusiera, jego faktycznymi dokonaniami i dorobkiem śląskich architektów. Ponadto ze współczesnej perspektywy trudno stwierdzić, czy zaproponowane przez nich koncepcje były najlepsze, jeżeli nie chcemy popełnić błędów logicznych i nakładać naszego doświadczenia na sytuacje przeszłe, do których w ogóle ono nie przystaje.

Znakomitym opisem tego, jak wyglądało zagospodarowanie Górnego Śląska w II poł. XX w., a zarazem ważnym studium samowiedzy działających wówczas architektów i urbanistów, jest książka Kazimierza Wejcherta i Hanny Adamczewskiej­ Wejchert „Jak powstawało miasto”, w której analizują kontekst formowania się idei deglomeracji konurbacji i budowy Nowych Tychów, przywołanych zresztą przez Malkowskiego i Szczelinę. Ze wspomnianego i innych opracowań nie wyłania się obraz idealnych i uporządkowanych miast z hierarchicznym układem ulic, placów i kwartałów zabudowy oraz sielankowych osiedli robotniczych, które tworzą wzorcowe „jednostki sąsiedzkie”, wyposażone w różne usługi, wygody i wynalazki cywilizacyjne. Bukoliczny opis przedstawiony przez Architektonicznych Snobów: „dominowała zabudowa z kwartałami, były ulice i system placów oraz sporo zieleni, głownie wzdłuż Rawy i stawów” jest zatem niepełny. Wymazuje chociażby kominy huty Marta z horyzontu, informacje o warunkach sanitarnych w mieszkaniach oraz infrastrukturze technicznej, na której opierał się cały ten idealny świat zanim „zabito tradycyjne ulice, zniknęły kwartały”. Warto wiec go zderzyć ze słowami Jarosława Trybusia na temat Warszawy: „Przed wojną większość warszawiaków tłoczyła się w jedno­, najwyżej dwuizbowych lokalach bez ubikacji czy łazienki. Dzisiejsze popularyzowanie określenia »metropolia belle époque«, twierdzenie, że Warszawa przełomu XIX i XX w. stała się metropolią w europejskim stylu, jest głęboko nieprawdziwe”. Na powyższym tle plany regionalne, koncepcja Leśnego Pasa Ochronnego GOP, plany zagospodarowania przestrzennego poszczególnych miast i osiedli, a także konkretne projekty architektoniczne i urbanistyczne prezentują się jako spójna i kompleksowa propozycja uporządkowania funkcjonowania dużej aglomeracji przemysłowej. Podkreślmy ponownie: nie wiemy, czy najlepsza wówczas możliwa.
Powróćmy jednak do kwestii przebudowy centrum Katowic. Malkowski i Szczelina piszą, że „modernistyczni architekci burzyli i zyskiwali gigantyczną przestrzeń, którą w 1972 roku domknęła monumentalna hala Spodka”. Nie wspominają jednak, że w ten sposób porządkowano teren upadłej huty, wznoszono nowe bloki z suchymi, ciepłymi i słonecznymi mieszkaniami, szkołę, przedszkole oraz urządzano tereny zielone i rekreacyjne. Czy to była megalomania? Działo się to oczywiście w bezpośrednim sąsiedztwie tradycyjnej zabudowy kwartałowej, co sprawiło, że XIX­wieczne miasto porozcinano przez (soc)modernistyczne interwencje. Nie było skrojone według jednego wzoru, więc jeszcze niedawno mogliśmy korzystać z dwóch skontrastowanych ze sobą układów, które funkcjonowały jako całość i jako całość zaczęły podlegać stopniowej degradacji. Ikoniczne przestrzenie modernistyczne, przez które „tylko się przemyka”, niczym nie różnią się z tego punktu widzenia od tradycyjnego układu ulic, ponieważ to nie forma sprawia, że obiekty iprzestrzenie umierają. Historyczne kwartały również są w złym stanie, co doskonale uwidocznia mapa pustostanów tworzona przez Fundację Napraw Sobie Miasto. Przykład obszaru wyznaczonego przez ulice: Pawła, Górniczą i Wodną jest najbardziej doniosły.

Powyższy opis nasuwa najważniejsze pytanie: co możemy z tym zrobić? Niestety otrzymujemy najbardziej oczywistą receptę: odwróćmy się od złego modernizmu i skierujmy się ku tradycji urbanistycznej oraz użytkownikowi przestrzeni. O co jednak dokładnie chodzi? O jakie projekty i mechanizmy zarządzania miastem? O jakich konkretnie ludzi? I czy naprawdę są to wyzwania dla architektów? Czy „centrum Katowic ma dziś tak szerokie ramy, że treść nie jest w stanie ich wypełnić”? Czy mamy na myśli sentymentalne akwarele tworzone przez przedstawicieli Nowego Urbanizmu, na których możemy zobaczyć obsadzone zielenią bulwary z gwarnymi kawiarniami, otoczone zabudową typu „gęsto-­nisko”, z ulicami, po których jeździ tramwaj, a zaraz obok niego poruszają się rowerzyści? Czy znów odreagowujemy kompleks Rynku w Krakowie, który tak naprawdę jest wyłącznie atrakcją dla turystów, a mieszkańcy nie maja potrzeby z niego korzystać? Może po raz kolejny wracamy do toczącej się od wielu już lat dyskusji na temat tego, czy centralny plac obudowanym kwartałami zabudowy mieszkaniowo-usługowej powinien być „sercem” i salonem miasta? My natomiast ­ sprowokowani tą wizją ­ ponownie pytamy samych siebie, czy chcemy mieć salon dla dżentelmenów i dla dam, czy zwyczajny i wygodny dużypokój dla zwykłych i pragmatycznych użytkowników miasta.


Chodzi o formę ­ plac, czy o treść ­ życie miejskie?



Co jest przeciwieństwem modernizmu?


Czy zaproponowane przez Malkowskiego i Szczelinę zwrócenie się ku Nowemu Urbanizmowi i teorii Gehla jest zatem w ogóle krytyką modernizmu? Może tylko pewnych form i pomysłów modernistycznych? Może wyłącznie estetyki modernistycznej i tak naprawdę w ogóle nie dotyka istotnych problemów urbanistycznych?


Rozwiązania dotyczące usprawnienia funkcjonowania przestrzeni publicznej w historycznym śródmieściu poprzez wprowadzenie różnych funkcji i zorientowanie na potrzeby użytkownika pieszego są na pewno ważne i warte rozważenia, jeżeli zajmujemy się jego ożywieniem. Nie dają nam jednak odpowiedzi na zasadnicze kwestie związane z prawidłowym funkcjonowaniem miasta i obszarów z nim powiązanych. Nadal pozostawiają otwarte pytania o politykę mieszkaniową, parkingową i recycling budynków opuszczonych, instrumenty finansowe pobudzania rewitalizacji, wspieranie i partnerską współpracę z lokalnym biznesem, walkę z „niską emisją” i ponadnormatywnym stężeniem pyłu zawieszonego w powietrzu, kierunki rozbudowy sieci transportu zbiorowego w całej aglomeracji i w jej poszczególnych częściach, typ zintegrowanych węzłów przesiadkowych, a także politykę biletową związku komunikacyjnego, która może przesądzić o potokach ruchu na katowickich drogach itd. To są kwestie, które wpływają na rozwój miasta bardziej niż zmiana doktryny architektonicznej.

Na wskazaną specyfikę teorii „kopenhagizacji” zwracał juz zresztą uwagę Kacper Pobłocki we wstępie do polskiego wydania książki „Koszmar partycypacji” Marcusa Miessena, odnosząc się do wizyty Gehla w Poznaniu. Przekierowanie uwagi na przebudowę przestrzeni publicznej sprawia, że skupiamy się na rzeczach najbardziej namacalnych, oczywistych i widocznych. Nie znaczy to, że nie jest to zagadnienie ważne, ale dokonując takiego przemieszczenia tracimy jednocześnie z pola widzenia opisane problemy strukturalne. Warto zatem zawsze zastanowić się, czy nie chcemy przypiąć sobie w ten sposób przysłowiowego kwiatka do kożucha.
Co to wszystko ma wspólnego z kształtowaniem przestrzeni śródmieścia Katowic? Ważniejsze od tego, czy będziemy mieli wolnostojące budynki w zieleni, czy zabudowę kwartałową, jest to kto będzie budował wartość ekonomiczną tego terenu, kto będzie mógł z niego korzystać i w jaki sposób się do niego dostanie. Z tego właśnie powodu chcemy zaryzykować stwierdzenie, że propozycje ożywienia przestrzeni publicznej centrum ­ niezależnie, czy wybierzemy narzędzia podsunięte przez Nowy Urbanizm, Gehla, zespół Project for Public Spaces lub jakiekolwiek inne – są jedynie kosmetycznym dopełnieniem modernizmu urbanistycznego, a nie jego przeciwieństwem. Nie dotykają sedna.

Warto w tym miejscu przywołać jeszcze najsłynniejsze powiedzenie Daniela Burnhama, który przecież nie był architektem modernistycznym: „Nie róbmy małych planów”, opatrzone przez autora komentarzem wskazującym, że tylko wielkie plany rozbudzają naszą wyobraźnię do tego stopnia, iż mogą być później zrealizowane. Stwierdzenie wymaga oczywiście przemyślenia oraz współczesnej interpretacji, jednak to dopiero na tym tle widać wartość wyróżnionych przez Malkowskiego i Szczelinę działań Dominika Tokarskiego (na marginesie: śniadania na placu przed Spodkiem nie odbywają się już od wielu lat) oraz projektów podwórkowych Grzegorza Layera. Zdecydowanie nie należy ich pomijać i bagatelizować, ale jednocześnie nie należy ich przeciwstawiać modernistycznym projektom przebudowy centrum Katowic.



Modernizm(y)


Stwierdzenie, iż problemem centrum Katowic jest spuścizna modernizmu architektonicznego iurbanistycznego, trudno obronić również z tego powodu, że w podobnej sytuacji jest bardzo duża ilość innych miast i to nie tylko w Polsce, a ich losy nie są takie same.Przywoływanie przykładów ekstremalnych nie ułatwi nam bezstronnej analizy. 


Z jednej strony możemy toczyć spór z fetyszem estetyki modernistycznej i modą na jej odnowienie w postaci tak popularnego (również na Górnym Śląsku) neo­modernizmu, jednak będzie to równoważne niechęci Buszki do socrealizmu i postmodernizmu. Piętnowanie przez Malkowskiego i Szczelinę „odrzucenia tradycyjnego języka architektury” zbyt szybko kojarzy się z gloryfikacją pseudo­historycznego języka projektowego przez Nowy Urbanizm, który jest pudrowaniem przestrzeni miejskiej.


W tym momencie po raz kolejny zapala się w naszych głowach czerwone światło: dlaczego jesteśmy wzywani do reformy estetycznej i kto na tym skorzysta? Czy na pewno mieszkańcy Katowic? Czy to właśnie zmiany sposobu projektowania potrzebujemy w tym momencie?


Po pierwsze należy przypomnieć krytykę sztandarowych realizacji Nowego Urbanizmu, np. miasteczka Celebration, zbudowanego dla korporacji Disney’a zgodnie ze sztywnymi i ortodoksyjnie przestrzeganymi regułami Nowego Urbanizmu. Cały zespół, którego realizacja rozpoczęła się w latach 90. XX w., powstał po to, żeby zaspokoić interesy dewelopera. Mamy piesze sąsiedztwa, jednak nie jest to przestrzeń dla wszystkich użytkowników, ponieważ zwyczajnie nie wszystkich stać na obecność w niej.


Po drugie przychodzi nam na myśl projekt Skopje 2014, który jest realizowany poprzez nadanie pseudo-antycznej formy miastu odbudowywanemu po trzęsieniu ziemi przez modernistycznych architektów i urbanistów, w tym Kenzo Tange. U podstaw sentymentalnej wycieczki w stronę swoiście zinterpretowanej tradycji budowlanej leży mit społeczny (pochodzenie narodu od Aleksandra Wielkiego), w którym jednak nie znajdują dla siebie miejsca mniejszości etniczne, a cała przebudowa jest niezmiernie kosztowna. W tym przypadku dylematy estetyki architektonicznej skrywają jedynie głębszy problem, co znakomicie ujawniły protesty zainicjowane przez Pierwszą Archi­brygadę, zawiązaną przez studentów architektury miejscowego uniwersytetu.

Jaki faktycznie problem zasłania resentyment opisany przez Malkowskiego i Szczelinę? Raczej nie jest to domniemana buta modernistycznych architektów...

Krytyczne przemyślenie modernizmu ­ nie jego kopiowanie, ale też nie kategoryczne odrzucenie ­ pozwala nam zastanowić się nad procesem, który trzeba usprawnić, a nie tradycją, którą trzeba zakonserwować lub odtworzyć. Musimy jednak najpierw dostrzec, że modernizm z kompleksową wizją przebudowy społeczeństwa, a zatem również miast i osiedli, nie może być sprowadzony jedynie do zagadnień formalnych: przekonania o “zbrodniczości” ornamentu, pięciu punktów nowoczesnej architektury czy maksymy „mniej znaczy więcej”.

Podobnie postawienie kwartałów zabudowy, po wyburzeniu (sic!) modernistycznego centrum, niczego tak naprawdę nie zmieni, jeżeli nie będziemy mieli wizji tego, czym ma być nasze miasto, w jaki sposób i przez kogo powinno być zarządzane. W tym procesie jest miejsce zarówno dla architektów, urbanistów, inżynierów komunikacji, jaki i dla mieszkańców i użytkowników, polityków, czy deweloperów.

Na zakończenie chcemy jeszcze dodać, że w naszym przekonaniu największą wartością miasta europejskiego nie jest wyłącznie dziedzictwo urbanistyki XIX-­wiecznej, ale różnorodność całości, która wykształciła się w trakcie historycznego rozwoju.





Linki do tekstów dotyczących dyskusji:

Henryk Buszko: Miasto ma sens wtedy, kiedy jest wypełnione życiem

Tomasz Malkowski, Marcin Szczelina: Katowice są chore na ospę modernizmu, a centrum miasta umiera 

Prof. Irma Kozina: Nie poddamy się snobistycznym manipulacjom

Paweł Jaworski, Michał Kubieniec: Wyburzenie modernistycznego centrum Katowic niczego nie zmieni

Tomasz Malkowski, Marcin Szczelina: Ospa ma się dalej dobrze, czyli Katowice nieuleczalnie chore na modernizm




czwartek, 12 czerwca 2014

KOLEKTYW MIASTOPROJEKT


Jesteśmy zanurzeni w mieście i miejskości.

Mieszkamy w Katowicach i codziennie korzystamy z przestrzeni, która tutaj powstaje. Właściwie to tworzymy ją za pomocą naszych działań zderzonych z decyzjami i wyborami innych użytkowników. Ten kontekst interesuje nas najbardziej. Czujemy się współodpowiedzialni za miasto, chcemy więc je lepiej rozumieć i mieć wpływ na to, jak funkcjonuje. Z tego powodu postanowiliśmy założyć Miastoprojekt.

Kolektyw to nasz głos w debacie o mieście. Będziemy pisali o tym, w jaki sposób je postrzegamy i wyobrażamy sobie jego przekształcenia. O tym, co nas interesuje lub denerwuje. O tym, co chcielibyśmy zmienić lub zachować. Będziemy poszukiwali różnych - nie zawsze oczywistych - kontekstów dla współczesnych wydarzeń i procesów. Przedstawimy Wam zatem nie tylko nasze teksty, ale również wypowiedzi zaproszonych przez nas gości. Socjologów, antropologów, filozofów, urbanistów, aktywistów oraz wielu innych osób, dla których miasto to ważny punkt odniesienia. Fenomen dający się opisać tylko i wyłącznie dzięki wspólnej pracy oraz refleksji na wielu płaszczyznach.   

Chcemy uczestniczyć w tworzeniu otwartej debaty i spojrzeć na miasto z perspektywy społecznej, prawnej, ekonomicznej, a nie tylko architektonicznej. Nie będziemy negować tej ostatniej, ale zależy nam na rozszerzeniu pola zainteresowań. Przeniesieniu ciężaru refleksji z rozważań estetycznych na rozmowę o rzeczywistych potrzebach miasta i jego mieszkańców. Na sferę publiczną, która powstaje w trakcie negocjowania tych interesów. 

Chcemy, żeby ten blog stał się miejscem wymiany opinii, ścierania się poglądów i konstruktywnych sporów. Nie powinien być kolekcją manifestów, apeli, listów otwartych i komentarzy. Dlaczego? Gra toczy się o zbyt wysoką stawkę.

O co konkretnie? Działanie świadome swoich podstaw teoretycznych. Założeń, które można w każdym momencie zakwestionować, żeby przemyśleć nasze miejsce w mieście od nowa. Rozpocząć inną praktykę.