____ IDEA


Jesteśmy zanurzeni w mieście i miejskości.

Mieszkamy w Katowicach i codziennie korzystamy z przestrzeni, która tutaj powstaje. Właściwie to tworzymy ją za pomocą naszych działań zderzonych z decyzjami i wyborami innych użytkowników. Ten kontekst interesuje nas najbardziej. Czujemy się współodpowiedzialni za miasto, chcemy więc je lepiej rozumieć i mieć wpływ na to, jak funkcjonuje.


Kolektyw Miastoprojekt: Michał Kubieniec, Paweł Jaworski
________________________________________________________________________________________




niedziela, 23 listopada 2014

WCHŁANIAJĄC NOWOCZESNOŚĆ


Wizyta na Biennale Architektury w Wenecji w listopadzie wprowadza w stan zawieszenia. Kapryśna pogoda i poniedziałkowe podróże vaporetto po wyspach laguny sprawiają, że czas zaczyna płynąć w spowolnionym rytmie kuracji w sanatorium Berghof. Aqua alta zmienia natomiast obraz przestrzeni, ponieważ zmusza do ciągłego szukania nowych dróg dojścia do wschodniej części miasta. Sama formuła wydarzenia jest również znacząca: obrasta tysiącami recenzji, sprawozdań i polemik, a przez to przechodzi z fazy ekscytującej i odkrywczej debaty do męczącego puszenia się „świata sztuki”.
Tegoroczna edycja – zgodnie z pytaniami nadrzędnymi, które zadał kurator, Rem Koolhaas – miała być „audytem” architektury. Rozbudowaną i opartą na szczegółowych badaniach refleksją nad tym, co mamy, jak do tego doszliśmy, co z tym możemy teraz zrobić i dokąd możemy dojść startując z obecnego punktu. Składała się z wystaw przygotowanych przez 66 krajów w pawilonach narodowych w Giardini, w Arsenale oraz różnych, rozproszonych punktach, które krążyły wokół problemu „wchłaniania nowoczesności”. Opowieści o zawiązkach pomiędzy planowaniem i projektowaniem oraz modernizacją polityczną i społeczną w różnych częściach świata. Towarzyszyły im dwie ekspozycje. Pierwsza – kuratorska w Pawilonie Centralnym, zatytułowana „Elementy architektury” i poświęcona „nowemu korpusowi wiedzy” o architekturze. Druga – „Monditalia” o kondycji współczesnych Włoch, którą przygotowali ludzie tworzący inne części Biennale: Kina, Tańca, Teatru i Muzyki.
Tyle o założeniach. W jaki sposób autorzy poszczególnych wystaw odpowiedzieli jednak na problemy zdefiniowane przez Rema Koolhaasa? Jakie narracje wyłaniały się ze zderzenia pojedynczych wypowiedzi?
W zadanych ramach kryło się ryzyko podryfowania w stronę klasyfikacji inspirowanych przez botaniczne rozważania Karola Linneusza lub ambicje francuskich Encyklopedystów. Tak też niestety się stało, ponieważ pojawiły się kompleksowe przeglądy dokonań architektonicznych w poszczególnych krajach (pawilon brazylijski). Niektóre zespoły zdecydowały się jednak na przedstawienie jedynie dobrze przemyślanej i opracowanej syntezy własnych poszukiwań, dodatkowe informacje umieszczając w folderach lub publikacjach (Czesi i Słowacy). To właśnie w tych ekspozycjach mogłem odnaleźć kilka ciekawych i inspirujących tropów...
Tytułowy wątek „wchłaniania nowoczesności” zainteresował mnie ze względu na sposób, w jaki był sformułowany. Po pierwsze, zastanawiałem się, jak kuratorzy odniosą się do ukrytego założenia, że „absorbowanie” zakłada istnienie pewnych idei w jednym miejscu i ich brak w innym, a także opisuje symetryczny proces eksportowania i importowania. Użycie tego pojęcia generuje od razu pytania o to, co powszechne (uroszczenie zapisane w pojęciu „styl międzynarodowy”) i lokalne (np. tradycja budowlana). O centrum i peryferia, a przez to kieruje nas na pole analizy postkolonialnej i zachęca do ponownej lektury europejskich opowieści o architekturze i urbanistyce modernistycznej. Po drugie, moją wyobraźnię pobudzał sam termin „nowoczesność”, a właściwie zaszyfrowane w nim rozważania o wartości tego, co jest przed modernizacją i tego, co zostało unowocześnione. Dylematy, które można sformułować w języku polityki i dyskusji o tożsamości narodowej.
Teraz szczegóły. Z każdą wizytą w kolejnym pawilonie coraz wyraźniejsze stawało się wiszące nad wieloma ekspozycjami pytanie o to, czyim dziedzictwem jest modernizm. To przecież (tylko) ograniczone pod względem czasowym i geograficznym zjawisko społeczne, a w jego obrębie – ruch architektoniczny. Konsekwencja Oświecenia, czyli ściśle europejskiego myślenia o porządkowaniu świata. Żądającego uniwersalności, a przez to wprawionego w ekspansywny ruch, co przestaje być oczywiste, gdy opuścimy jego matecznik. To właśnie z tym problemem znakomicie zmierzyli się kuratorzy pawilonu Mozambiku. Zwinnie żonglowali „turystycznym” i „widokówkowym” przeglądem obrazów młodego kraju, zderzonego z osią czasu, na której rozpisano informacje historyczne, a także trzy opowieści architektoniczne o ikonach „stylu międzynarodowego”, jego recepcji narodowej i przemianach... wiejskiej chaty. Właściwie ich braku, ponieważ to w tej formie tradycyjnego budownictwa zapisane jest długie trwanie (niezmodernizowanej) społeczności. Nie mam pewności, czy ironia zawarta w formie przekroju przez wszystkie warstwy, na którym znajduje się Muzeum Guggenheima w Bilbao (międzynarodowe na górze), realizacje w miastach Mozambiku oraz drewniana konstrukcja kryta strzechą (lokalne na dole), była zamierzona, ale jego zwielokrotnienie w czytelny sposób kwestionowało uzasadnienie modernizmu, a właściwie importowania idei z północnej części globu. Co, w jakim zakresie i w jakim celu podlega zatem modernizacji? W jakim powinno? Czy kontrolujemy ten proces?

Podobnemu problemowi przyjrzeli się autorzy wspólnej wystawy Finlandii, Szwecji i Norwegii, opowiadającej w szczegółach historię Kenii, Tanzanii i Zambii, która rozpoczyna się w latach 60., po proklamowaniu niepodległości, a kończy 20 lat później. Po usunięciu kolonialnych (brytyjskich) struktur politycznych i biurokratyczno-administracyjnych władze tych krajów zaczęły z nadzieją importować rozwiązania skandynawskie: plany regionalne i urbanistyczne, rozwiązania w zakresie infrastruktury społecznej i przemysłu. Narracja kuratorska jest wielowątkowa i oczywiście pokazuje faktyczne i głębokie przemiany, ale równocześnie ujawnia trudne lub groteskowe elementy. Przykłady? Fabryka ryb, zaprojektowana przez Karla Henrika Nøstvika, posiadała rośliny w zamkniętym ogrodzie i poza nim, co miało być symbolem „dobrobytu dla wszystkich”, mimo że znajdowała się na... pustyni. Natomiast wysoka jakość wyposażenia szkół w głowach ludzi, którzy mieli później nimi zarządzać, rodziła wątpliwość, czy nie przerasta potrzeb. Co w tym miejscu jest zatem autentyczną zmianą, a co wyłącznie fasadą?

Inne pytanie o legitymizację nowych struktur państwowych, które powstają na zgliszczach kolonialnych, zadali w bardzo wyrazistej formie autorzy pawilonu polskiego. Kuratorzy z Instytutu Architektury w Krakowie poddali szerokiej analizie baldachim nad wejściem do grobu Józefa Piłsudskiego na Wawelu, zbudowany ze spoliów i elementów związanych z działaniami zaborców. Zakodowany w tym problem stał się dla mnie jaśniejszy po zestawieniu przygotowanych tekstów i diagramów z modernistyczną wyobraźnią kartezjańskiego filozofa-budowniczego. Dlaczego? Nowy i uporządkowany gmach wiedzy należy wznieść na surowym rdzeniu, ponieważ właściwości materiału rozbiórkowego (wcześniejszych koncepcji) mogą zepsuć nasze dzieło – ostrzegał autor „Rozprawy o metodzie”. Czy podobnie jest z państwem? Warto może zapytać o to, co moglibyśmy odkryć prowadząc – używając pojęcia Wolfganga Welscha – „estetyczną psychoanalizę” mitu II Rzeczypospolitej... Ciekawe zadanie, które stawia przed nami kuratorska kreacja.

Związkom pomiędzy kształtowaniem przestrzeni i tożsamością społeczności, która z niej korzysta, można przyjrzeć się jednak w zupełnie inny sposób, żeby ujawnić sytuacje i konsekwencje zerwania tej zależności. Tak zrobiła Matilde Cassani w części ekspozycji „Monditalia”. Wykadrowała społeczną przemianę włoskich wsi w Nizinie Padańskiej, która wcześniej była zamieszkana wyłącznie przez katolików i stanowiła monolit kulturowy, a teraz jest domem dla licznej populacji Sikhów. Poprzez nałożone na siebie zdjęcia przestrzeni publicznych miasteczek w dzień powszedni i w trakcie święta Baisakhi pokazała, że ta transformacja nie znajduje swojego odzwierciedlenia w krajobrazie. Stojąc na wprost widzieliśmy zabudowania w formie, która nie zmieniła się przez kilkadziesiąt lub kilkaset lat (np. bryłę historycznego kościoła), a gdy przesuwaliśmy się w lewo lub w prawo dostrzegaliśmy, że wypełniają ją wyznawcy tej religii. Dzięki temu stawało się dla nas czytelne, że urbanistyka i planowanie przestrzenne nie nadążają za wspomnianymi przemianami i są nośnikiem tożsamości, która nie istnieje lub odchodzi. Architektura w tym momencie staje się obojętna i pusta.

W jaki sposób wywikłać się z tej matni, żeby nie popaść w konserwatywną krytykę modernizmu? Można zejść kilka stopni ideologicznych w dół, co zaproponowali kuratorzy pawilonu belgijskiego. Z wielką swadą i ironią oraz analityczną dokładnością pokazali to, co kryje się za fasadami uporządkowanego miasta. Również modernistycznymi. Poprzez serię zdjęć zupełnie zwyczajnych wnętrz i instalacji, zaopatrzonych w absurdalne opisy, które przypominają fragmenty artykułów w prasie architektonicznej, dowiedli, że w tym prostym geście przekształcania najbliższego otoczenia kryje się naprawdę ważne źródło projektowania. Przez to również jego modernizacji... Rozwinięcie tej intuicji mogłoby otwierać nowy rozdział w dziejach nowoczesności bez osuwania się w nieuzasadnioną pychę modernizmu.


Paweł Jaworski


Tekst ukazał się równocześnie na stronie magazynu Kontakt.

poniedziałek, 17 listopada 2014

NIEWYKORZYSTANY POTENCJAŁ “LOKALU NA KULTURĘ”


Krajobraz polskich miast tworzą dziś nie tylko lansowane przez media i polityków głównego nurtu, wielkie inwestycje w infrastrukturę, które miały być symbolem sukcesu gospodarczego, szybkiego rozwoju i świetlanej przyszłości. To również wszechobecne przestrzenie opuszczone i nieużytkowane. Miejskie pustostany, które straszą na ulicach, przede wszystkim śródmiejskich. Druga strona mitycznego sukcesu i jego produkt uboczny, a może raczej prawdziwe oblicze uprawianej w Polsce polityki lokalowej samorządu. Pokazujące porażkę naszego dotychczasowego myślenia o mieście i jego rozwoju.
Co się stało? Oddaliśmy władzę w ręce deweloperów, galerii handlowych i dyskontów. Uwierzyliśmy, że zewnętrzny kapitał zbawi nasze miasta. Przestaliśmy uprawiać politykę, zapominając o tym, że to ona powinna być narzędziem zmiany. W międzyczasie obserwowaliśmy powolny upadek lokalnego handlu czy rzemiosła. Zaczęły znikać miejsca dla niekoniecznie skalkulowanych na bezpośredni zysk finansowy działań społecznych czy kulturalnych w przestrzeni publicznej. Opustoszały lokale na pustych ulicach. Jednocześnie czekaliśmy, aż kryzys się skończy, przyjdzie prywatny inwestor i miasto odżyje. Jednak inwestor się zazwyczaj nie pojawiał, a jak już na chwilę wpadł, to wolał raczej postawić kolejną galerię handlową, niż ożywiać przestrzeń miejską, na co oczywiście miasta się bez wahania zgadzały. I tym sposobem dobijały się same.
Nie inaczej jest w naszym mieście. Również w Katowicach dalej wierzymy w niewidzialną rękę rynku i wielki kapitał. Nie chciałbym jednak skupiać się na przyczynach naszej aktualnej sytuacji, którą w dużym uproszczeniu zarysowałem na początku tego tekstu. Pisało też o tym wcześniej wielu innych autorów i myślę, że robili to zdecydowanie lepiej i ciekawiej, niż ja mógłbym to uczynić. Wolę się skupić na dyskusji o działaniach, które mogą odwrócić tę tendencję. Interesuje mnie zatem, jakich narzędzi należy użyć, żeby problem pustostanów rozwiązać. Jak wykorzystać potencjał w nich drzemiący.
Wydaje mi się, że w Katowicach zrobiliśmy już dwa pierwsze kroki: zainicjowaliśmy dyskusję i stworzyliśmy program „Lokal na Kulturę”. Teraz warto mu się przyjrzeć z bliska. Minął rok od pierwszej edycji. To znakomita okazja, żeby ten okres podsumować, ocenić i wysunąć wnioski na przyszłość.
Najpierw kilka słów o (nie tylko) moich marzeniach. Konkurs mógł stać się punktem wyjścia do dalszych rozważań o kierunkach polityki lokalowej miasta, ponieważ zakładaliśmy, że sposób jego realizacji będziemy dokładnie obserwować, rozwijać i systematycznie korygować. Pomysł, który inspirowany był projektem warszawskim, miał polegać na wynajmowaniu po preferencyjnych stawkach miejskich lokali na szeroko pojętą działalność kulturalną. Mógł stać się czynnikiem prowadzącym do ożywienia społecznego i gospodarczego miasta. Mógł stworzyć warunki do działań niekomercyjnych, zaadresowanych do lokalnej społeczności. Mógł otworzyć miasto na działania eksperymentalne i innowacyjne. Rozszerzyć przy okazji pole debaty o mieście o nowe, niezależne podmioty. Mógł wywołać miejski ferment.
Teraz natomiast parę zdań o (nie tylko) moim rozczarowaniu. Wszystko, co opisałem powyżej, mogło się zdarzyć, ale zrealizowaliśmy pierwotną wizję jedynie połowicznie. Podstawowym warunkiem, który zaproponowała grupa aktywistów inicjujących cały pomysł, była lokalizacja: ważne miejskie deptaki, ulice, czy dzielnicowe place. Miejsca, w których kiedyś kwitł handel i życie miejskie, a dzisiaj nie dzieje się nic – lokale stoją puste i czekają na lepsze czasy. Które obszary mam konkretnie na myśli? Dla przykładu ulice: 3 Maja, Warszawską czy Wawelską. Lokale atrakcyjne dla użytkowników i najemców, a także łatwo dostępne, których adaptacja do nowej funkcji może ożywić daną przestrzeń. Przywrócić ją mieszkańcom. Stało się jednak inaczej. Większość lokali, które Urząd Miasta umieścił na swojej liście, znajdowała się w podwórkach, w nieciekawych i trudno dostępnych terenach, a ponadto była w złym stanie technicznym. Miałem nieodparte wrażenie, że nikt inny nie chciał ich wynająć w standardowym trybie. Tam znaleźliśmy miejsce dla kultury, ponieważ nauczyliśmy się wyrzucać ją na peryferia myślenia o mieście. Oczywiście: na tych obszarach taka działalność może mieć sens, gdy tworzy przestrzenie o charakterze sąsiedzkim i dzielnicowym. My jednak chcieliśmy, żeby to działo się równocześnie z ożywianiem najważniejszych miejskich arterii, które przegrały w konfrontacji z wielkimi centrami handlowymi. To mógł być czynnik na nowo sprowadzający ludzi do miasta, które nie jest i być nie powinno tylko komercyjnym tworem.
Inną ważną kwestią było włączanie lokalnej społeczności w działalność prowadzoną w wynajmowanych lokalach. Zapraszanie ich do środka czy to w formie odbiorców czy współtwórców kultury. Lokal miał być otwarty i służyć aktywizacji danej przestrzeni jak i samych mieszkańców. Ze względu na brak weryfikacji i bieżącej kontroli prowadzonych w lokalach działań zdarzały się przypadki adaptacji na funkcję biurowo- administracyjną. Tak jest niestety w przypadku Grupy BIBU, która nie podejmuje żadnych akcji animacyjnych w lokalu, ponieważ umieściła tam biuro organizacji. Taki sposób użytkowania nie jest dobrą propozycją dla parteru budynku, a już na pewno nie powinien być dopuszczony w konkursie, o którym piszę. W tym celu można wykorzystać przepisy dotyczące wynajmu pomieszczeń dla NGO.
Szkoda również, że wnioski oceniali sami urzędnicy, którzy nie mają szczegółowej wiedzy o prowadzenia działań kulturalnych[P3]  i potrzebach mieszkańców w tym zakresie. Z tego powodu lepsza byłaby interdyscyplinarna i partnerska komisja, co było kolejną propozycją inicjatorów konkursu. Wówczas niezależni eksperci pracujący w kulturze wspólnie z urzędnikami mogliby bardziej dokładniej badać jakość składanych ofert konkursowych. Ten kontekst otwiera ponadto pytanie o włączenie samych mieszkańców na etapie wyboru najemców, czy wmontowanie rozwiązań z zakresu ekonomii społecznej w sam mechanizm. Warto przywołać chociażby klauzule społeczne w zamówieniach publicznych, które narzucałyby np. korzystanie z usług osób trwale bezrobotnych przy remoncie.
Lokal na kulturę to jak na razie jedyny systemowy pomysł, który udało się wcielić w życie w Katowicach, będący zarazem przykładem dobrej praktyki w zakresie polityki lokalowej. Pomimo swoich niedociągnięć pokazał potencjał, który tkwi w tego typu inicjatywach. Kultura w tym konkursie rozumiana jest bardzo szeroko i obejmuje również działania związane z rzemiosłem, kolekcjonerstwem czy nawet nowymi technologiami. Ważny był przede wszystkim animacyjny i społeczny charakter aktywności. Miejmy nadzieję, że w kolejnych edycjach ta otwartość będzie rozwijana i zapraszane do składania ofert będą kooperatywy, spółdzielnie socjalne, grupy samopomocowe, inicjatywy sąsiedzkie czy inne przedsiębiorstwa działające na zasadach ekonomii społecznej.

Rzecznikiem opisanej rozbudowy jest nasz kolektyw. Mój tekst nie stanowi zatem głosu przeciwko inicjatywie, ale jest przyczynkiem do konstruktywnej krytyki jego założeń i dyskusji o ulepszeniu mechanizmu. Chcemy chwalić się za parę lat ciekawym narzędziem polityki lokalowej, którego sprawne używanie od razu wpływa na przestrzeń naszego miasta. Teraz działamy na pół gwizdka. Niby jest dobrze, ale mogłoby być zdecydowanie lepiej.

Michał Kubieniec