____ IDEA


Jesteśmy zanurzeni w mieście i miejskości.

Mieszkamy w Katowicach i codziennie korzystamy z przestrzeni, która tutaj powstaje. Właściwie to tworzymy ją za pomocą naszych działań zderzonych z decyzjami i wyborami innych użytkowników. Ten kontekst interesuje nas najbardziej. Czujemy się współodpowiedzialni za miasto, chcemy więc je lepiej rozumieć i mieć wpływ na to, jak funkcjonuje.


Kolektyw Miastoprojekt: Michał Kubieniec, Paweł Jaworski
________________________________________________________________________________________




niedziela, 8 lutego 2015

KULTURA W DZIELNICACH


Katowice reklamowały się niegdyś hasłem „miasto wielkich wydarzeń”, dziś niewiele się zmieniło, włodarze nadal inwestują w duże imprezy, ale także w duże instytucje skupione na osi kultury. Tymczasem w dzielnicach dzieje się albo wielkie nic, albo małe coś.

Przykładów na „małe coś” jest kilka, poczynając od Teatru Żelaznego, który początkowo działał w hali dworca na Ligocie, a w ostatnim czasie przeniósł się do budynku na stacji kolejowej w Piotrowicach. Pierwsza lokalizacja wiązała się także z akcjami fundacji Napraw Sobie Miasto, której jednym z pierwszych celów było posprzątanie, czy bardziej umycie, dworca.

Sam jestem inicjatorem nieformalnej inicjatywy Pobudka Koszutka, w ramach której wspieramy lokalne akcje kulturalne, a sami organizujemy między innymi festyn sąsiedzki. Festyn nietypowy bo bez piwa i disco polo, ale z warsztatami i kameralnymi koncertami. Chcemy promować i rozwijać jakościowe wydarzenia i pomysły.

Oba podane przykłady bardzo dobrze radzą sobie zarówno w opinii mediów, jak i mieszkańców, oba są też wynikiem działań społeczników i nie są inspirowane przez włodarzy miasta. Trzeba to mocno podkreślić, bowiem instytucje, które powinny się takimi zadaniami zajmować, czyli miejskie domy kultury oraz biblioteki dzielnicowe, działają biernie i zachowawczo. Te pierwsze organizują najczęściej zajęcia dla dzieci według klucza plastyka-teatr-taniec oraz spotkania z podstarzałymi gwiazdami dla dorosłych, a te drugie… dobre pytanie. Nie wiem co robią, oprócz magazynowania książek.

Dzielnicowe instytucje kulturalne w Katowicach, zapadły w długi sen zimowy gdzieś na początku lat 90. Organizują wątpliwej jakości i świeżości wydarzenia dla dzieci, którym najłatwiej jest wepchnąć cokolwiek, bo to rodzice decydują o ich uczestnictwie.

Jeżeli, ktoś jest w miarę świadomym odbiorcą kultury to na koncerty, spotkania autorskie, warsztaty czy spektakle udaje się do centrum. I nie ma się co dziwić, jeżeli nikt nie ułatwia pracy organizatorów ewentualnych "małych” wydarzeń w dzielnicach, to ci jeżeli już coś robią to właśnie w centrum. To tam mają kluby ze sprzętem nagłośnieniowym, to tu mają odpowiednie przestrzenie i w końcu to tu najłatwiej przyciągnąć ludzi, którzy krążą między szkołą, pracą, a knajpami.

Kiedy pod koniec dziewiętnastego wieku, bogaci mieszkańcy Soho przeprowadzili się na Manhattan, niegdyś elegancka dzielnica zaczęła zamieniać się w slamsy, zamieszkiwanie przez pracowników fabryk. W XX wieku zakłady pracy upadły, a rosnącą liczbę pustostanów zaczęto wynajmować artystom na pracownie i tanie mieszkania. Dziś to jedna z najdroższych dzielnic Nowego Jorku.

Kultura i wszelkie działania artystyczne, a zwłaszcza te małe, są świetnym narzędziem rewitalizacyjnym dla dzielnic. Oprócz wspomnianego Soho, mamy jeszcze przykłady: warszawskiej Pragi, berlińskiego Kreuzbergu, drezdeńskiego Neustadtu i wielu innych miast korzystających tego sprytnego patentu. Katowice dalej żyją w krakowskim przekonaniu, że śródmieście jest centrum kulturalnym i nic nie zapowiada zmiany w myśleniu włodarzy i większości mieszkańców. No nic oprócz kilku małych, maleńkich jaskółek.

Sebastian Pypłacz

poniedziałek, 2 lutego 2015

PRYWATYZACJA KULTURY


Są różne rodzaje prywatyzacji dobra wspólnego, a także procesu jego wytwarzania, ponieważ to dobro nie zawsze jest fizyczną rzeczą. Najczęściej gorszymy się agresywnym i widocznym zawłaszczeniem przestrzeni publicznej, którego dokonują na przykład właściciele działek podczas grodzenia przyległej części parku. Takie działanie słusznie nas oburza, ponieważ teren z definicji należy do wszystkich i jako taki powinien pozostać otwarty.


Schemat podobny do powyższego, ale ukryty w subtelniejszej i trudno rozpoznawalnej formie, możemy odnaleźć w sytuacji, gdy zadania publiczne jakiegokolwiek typu są w całości zlecane podmiotom zewnętrznym. Osoby, firmy lub organizacje pozarządowe – postrzegane jako „eksperci” – wykonują wówczas usługi w zakresie pomocy społecznej, działalności kulturalnej, czy planowania przestrzennego, nad czym jako mieszkańcy powoli tracimy kontrolę. Łatwo nad odmówić wtedy dostępu  do narzędzi nadzoru, ponieważ nie jesteśmy „profesjonalistami” i jako tacy nie znamy się na rzeczy.


Do czego to prowadzi i dlaczego tak się dzieje? Skutki i intencje mogą być oczywiście różne. Z jednej strony, celem decyzji o powierzeniu realizacji konkretnego projektu może być podniesienie jego jakości, a jej uzasadnieniem brak odpowiednich środków lub kompetencji. Jest to zrozumiałe i godne pochwały. Z drugiej strony natomiast, możemy mieć do czynienia z mechanizmem delegowania odpowiedzialności za sprawy kontrowersyjne na wykonawcę (pracowników społecznych, artystów lub urbanistów), do którego później kieruje się pretensje mieszkańców. W ten sposób rozmywa się polityczny walor rozporządzania sprawami wspólnoty, który powoli zamienia się w proces technokratyczny. To sprytna strategia pozbywania się problemu i unikania krytyki.


Czy te rozważania pomogą nam odnieść się do problemu zarządzania kulturą? Zatem...


Po pierwsze, warto zadbać o samorządowe instytucje kultury i ich profesjonalny charakter, co wcześniej analizował Michał Kubieniec. Organizujmy jednak publiczne i otwarte debaty przed wyborem ich szefów. Wtrącajmy się także do dyskusji o programie, który później proponują, o czym już wspominaliśmy po doniesieniach prasowych o odwołaniu Dominika Abłamowicza z funkcji dyrektora Muzeum Śląskiego. Opisane sprawy to sfera publiczna, a właściwie jedno z najważniejszych jej pól.


Po drugie, zlecajmy wykonanie zadań publicznych w dziedzinie kultury organizacjom pozarządowym, które mogą dysponować lepszym zapleczem logistycznym lub merytorycznym do ich przeprowadzenia, a także skuteczniej sieciować inicjatywy nieformalne. Zwróćmy więc uwagę chociażby na domy kultury prowadzone przez stowarzyszenia (INSPIRO w Podłężu).


Po trzecie, wspierajmy w sposób niefinansowy działania przedsiębiorców, którzy oprócz działalności komercyjnej próbują (re)animować życie ulic śródmiejskich. Przykładów z centrów polskich miast mamy bardzo dużo, co pozwala śledzić wzajemne wspieranie się ofert wydarzeń w przestrzeni publicznej i prywatnej lub konsekwencje jego braku (katowicka ul. Mariacka).


Po czwarte, twórzmy przestrzeń dla działań oddolnych, które inicjują spontanicznie sami mieszkańcy i użytkownicy miasta. Niekoniecznie muszą to być środki finansowe, co pozwoli jednak w pełni zrozumieć dopiero dokładna diagnoza oczekiwań i potrzeb.


Na koniec dwa zastrzeżenia. Mój tekst nie służy do obrony konkretnych decyzji dotyczących struktury instytucji kultury. Tym bardziej nie dowodzi, że którakolwiek z powyższych dróg jest lepsza od innej. Jest głosem, który wyrasta z przekonania, że o sprawach WSPÓLNYCH powinniśmy WSPÓLNIE rozmawiać, nie myląc jednocześnie kontroli społecznej z cenzurą. Powinniśmy debatować o wszystkich problemach bez różnicy, ponieważ tak jak rozbudowa układu drogowego jest problemem inżynierskim dopiero na samym końcu procesu jej planowania, tak też dzieje się w kulturze. Zarządzanie tą sferą jako procesem to dyskusja o tym, w jakim mieście chcemy żyć.


Paweł Jaworski