____ IDEA


Jesteśmy zanurzeni w mieście i miejskości.

Mieszkamy w Katowicach i codziennie korzystamy z przestrzeni, która tutaj powstaje. Właściwie to tworzymy ją za pomocą naszych działań zderzonych z decyzjami i wyborami innych użytkowników. Ten kontekst interesuje nas najbardziej. Czujemy się współodpowiedzialni za miasto, chcemy więc je lepiej rozumieć i mieć wpływ na to, jak funkcjonuje.


Kolektyw Miastoprojekt: Michał Kubieniec, Paweł Jaworski
________________________________________________________________________________________




poniedziałek, 6 października 2014

OBRAZ MIASTA JAKI NOSIMY W SOBIE, JEST ZAWSZE TROCHĘ PRZESTARZAŁY


Obraz miasta, jaki nosimy w sobie, jest zawsze trochę przestarzały.

Jorge Luis Borges

W tym jednym krótkim zdaniu, otwierającym opowiadanie "Niegodny", został zawarty bardzo precyzyjny opis energii, z jaką przeobrażają się miasta każdego dnia, zostawiając mieszkańcom i odwiedzającym jedynie wspomnienia. Siłą, o której mówi Borges i która tkwi w samym zarodku miasta, jest jego rozwój, a właściwie: chęć jego rozwoju i transformacji, która objawia się mieszkańcom w postaci nowych budynków czy przestrzeni pomiędzy nimi. Założenia urbanistyczne i ich architektoniczne komponenty, obłożone przez władzę prawami i planami, stają się narzędziem i jednocześnie polem rozgrywki. Czy zatem architektura to polityka? Twierdząca odpowiedź na to pytanie (zakładając, że padłoby ono w ustroju demokratycznym) rodzi automatycznie chęć posiadania jakiejkolwiek, choćby znikomej władzy i opowiedzialności za procesy, jakie zachodzą w mieście. Problem pojawia się w momencie powstawania nowych, lecz niechcianych inwestycji, i wywołuje u mieszkańców frustrację, bezsilność, poczucie odsunięcia od teoretycznie należnej im władzy. Wizja metropolii przyjaznej i dbającej o rezydentów jest bowiem sprzeczna z samą genezą konceptu miasta, którą jest przecież wyłącznie pomnażanie kapitału.

Usytuowane na szlakach handlowych w odległościach jednego dnia podróży od siebie nawzajem, wyrosłe z brzegów, które przeobraziły się w porty - tak formowały się pierwsze miasta: ośrodki handlu, punkty przepływu kupców z różnych stron świata. Skoncentrowane na kupnie, sprzedaży czy wymianie towarów, formowały swą architekturę i urbanistykę tak, aby maksymalizować obrót towarów. Place/rynki, gdzie dobijano targu, otoczone zostały urzędami i sądami, w których rozstrzygano spory handlowe, dopełnione rezydencjami bogatych przedsiębiorców - tzw. rodzin, a także hotelami, restauracjami, karczmami - warstwą serwisową, gdzie pracę znajdywali napływający do powstających miast nowi mieszkańcy. Większy przepływ kapitału owocował szybszym rozwojem infrastruktury. Partery budynków, podobnie jak place, oferowały przechodniom rozmaite usługi, podczas gdy wykusze, niczym kamery przemysłowe, służyły do doglądania interesu przez właściciela. Miejsca pobytu i obsługi mieszkańców naturalnie zostały wypchnięte do przestrzeni pomiędzy. Pozorną zmianę percepcji relacji człowiek - miasto przyniosła rewolucja przemysłowa. Architekci, zainspirowani, a właściwie zmuszeni przez warunki rynku i produkcji, wytworzyli zoptymalizowane jednostki mieszkaniowe, skupiające masy siły roboczej i oferujące w zamian za zunifikowaną przestrzeń mieszkaniową trochę więcej zieleni i placów, miejsc pomiędzy, wciąż jednak w zasięgu miejsca zamieszkania, czyli fabryki. Budynki-maszyny, wyniesione na ogromnych kolumnach ponad ziemię, spełniające niby marzenia o przełamaniu siły grawitacji, były tak naprawdę dostosowane do trybu pracy fabryk i przepływu grup robotników. Z początkiem tej ery w umysłach architektów wyrosło tak przecież mylne przekonanie o elitarności profesji, która ma rzekomo patent na kreowanie przestrzeni życiowych/miejskich dla mas. Stworzenie Karty Atenskiej czy idealnego mieszkańca-modułu było wyrazem pychy i utylitarnych poglądów podobnych do próby stworzenia idealnej rasy ludzkiej. Efekty widać w postaci jeńców modernistycznych blokowisk i mieszkań. Koniec tej epoki, datowany przez słynne już wyburzenie osiedla Pruitt Igoe w 1972 roku, nie przyniósł w zasadzie żadnych znaczących zmian. Stymulowany uwolnionym kapitałem postmodernizm w jeszcze większym tempie materializował budynki służące wyłącznie spekulacjom finansowym, co z kolei skutecznie podtrzymywało i pogłębiało istniejący podział społeczeństwa. Większość obywateli, uwikłana w skomplikowane instrumenty finansowe, mające teoretycznie pomóc w rozwoju jednostki (np. kredyty dla młodych rodzin), segregowana i spychana z miejsca na miejsce przez rosnące ceny nieruchomości i produktów, dalej zachowała swoją właściwą funkcję siły roboczej. Politycy natomiast, spętani przymusem ciągłego rozwoju, wiążącego się ściśle ze zwiększaniem/utrzymywaniem stabilności finansowej, albo pozostali pionkami w grze kapitału, albo stali się biznesmenami, przyspieszającymi rozwój miast. W ustrojach demokratycznych (na przkładzie Hiszpanii) próba stabilizacji finansowej/mieszkaniowej - zmniejszenie energii - przebiegająca przy próbie jednoczesnego utrzymania dynamicznego rozwoju rynków, zakończyła się fiaskiem. Natomiast w państwach autorytarnych bądź silnie scentralizowanych, gdzie władza skupia się wyłącznie na pomnażaniu kapitału, rozwój postępuje bez drastycznych zapaści. Bez jakiegokolwiek poczucia posiadania wpływu na decyzje władzy, obywatel staje się wzorcowym trybem maszyny i, nie kwestionując procesów, kształtujących jego przestrzeń życiową, ofiarowuje swoją energię machinie finansowej. Architektura jaką znamy obecnie na tym korzysta, bowiem jej twórcy, przyciągnięci możliwościami materializacji swoich wizji, realizują nawięcej budynków właśnie w takich ustrojach, podczas gdy "demokratyczni” władcy, zazdroszcząc potencji, przyglądają im się i z wielką chęcią wprowadziliby taki sam obraz miasta na swoim podwórku. Architektura jako wyrafinowany produkt rzemieślniczy jest zatem dobrem luksusowym, must-havem świadczącym o prężności rynku i posiadaniu wystarczających środków, a jej nienaruszalna (dzięki istniejącym prawom) fasada dosłownie staje przed jednostką, nie mającą w takiej relacji żadnych praw.

W takich warunkach, wraz z rosnącą świadomością pozycji człowieka w przestrzeni i chęcią wprowadzenia rzeczywistych zmian czy ulepszeń, zrodził się ruch aktywistów miejskich - działaczy postulujących przejęcie inicjatywy przez mieszkańców i wspierających oddolne inicjatywy, ściśle związane z ich potrzebami. Działają skutecznie w obrębie podwórek, gdzie wspólnota mieszkaniowa wraz z grupą działaczy przekształca je na funkcję rekreacyjno-towarzyską (co z kolei świadczy dobitnie o braku potrzebnych komponentów w architekturze mieszkaniowej), lecz pozostają strefą pół-prywatną, dostępną dla samych rezydentów i osób przez nich zaproszonych. Na marginesie - intersujący jest też fakt, że ich działania to najczęściej wierne kopie modernistycznych założeń, sfinansowane podwójnie z kieszeni jednostek. Wracając do sedna: problem pojawia się przy wyjściu z podwórza na ulicę i przy próbie stworzenia symbiotycznej relacji w większej skali, co również chciał stworzyć modernizm, używając jedynie innych narzędzi. Miasto to nie organizm, a pole walki grup interesów, które, oferując rozmaite usługi i udogodnienia, zawłaszczają przestrzeń fizyczną i psychiczną jednostki - przyzwyczajonej do takich interwencji i nieustannie adaptującej się do zaistniałych warunków. Nastawione na pracę, miasto wyklucza tych, którzy ją tracą lub z niej rezygnują. Dosadnie obrazuje to przykład bezdomnych, ludzi żyjących poza nawiasem wspólnot i dominujących struktur społeczno-ekonomicznych. Obwarowane prawami i normami ulice, budynki i miasta, stają się więzieniem-labiryntem dla wykluczonych ekonomicznie. Odpowiedzialność i decyzyjność jednostki, której tak brak w przypadku procesów kształtujących miasto, zostaje tu zepchnięta na barki systemu i władzy. Powstaje zatem pytanie: czy zamiast placu służącemu do spotkań i rekreacji, wspólnota mieszkaniowa zdołałaby zbudować w tym samym miejscu choćby podstawowe schronienie dla bezdomnych? Czy zamiast trawnika, na którym tak dobrze jest poleżeć, powstałaby mała farma/szklarnia, którą mogliby zajmować się wykluczeni? Czy tak naprawdę jesteśmy przygotowani na systemy społeczne, w których bierzemy odpowiedzialność i podejmujemy decyzje rzeczywiście dla wspólnego dobra, zachowując świadomość, że każda taka decyzja wiąże się z rezygnacją z krótkoterminowego „przychodu” komfortu jednostki? I wreszcie, czy tak naprawdę jesteśmy w stanie pogodzić bycie wyzyskiwanym (trwanie w systemie) z dzieleniem się z innymi?

W każdym rozwiązaniu, wizji czy teoretycznych ramach kryją się zawsze tak zmiany, jak i efekty uboczne, zadziwiące jednak tym, że najczęściej zupełnie nie wspomina się o tych drugich. Wpadając w płapkę „ulepszania miasta” powtarzamy te same błędy, co nasi poprzednicy. Mechanizmy i grupy, rządzące współczesnym miastem na poziomie fizycznym i cyfrowym (choć akurat w moim odczuciu należy traktować te dwie płaszczyzny jako jedność), prześcignęły już dawno organy ustawodawcze i nie muszą nawet prosić o pozwolenie na poszerzanie zakresu swoich wątpliwych działań. Na czym więc miałoby polegać ulepszenie takiego systemu?



Michał Jurgielewicz; współzałożyciel kolektywu NAS-DRA (Katowice) skupiającego projektantów z Polski, Francji i Rosji - zajmującego się badaniem i projektowaniem energooszczędnych rozwiązań w architekturze, pracował jako architekt w AECOM Pekin gdzie zdobył doświadczenie przy projektach w wielu krajach Azji.
www.nas-dra.com


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz