____ IDEA


Jesteśmy zanurzeni w mieście i miejskości.

Mieszkamy w Katowicach i codziennie korzystamy z przestrzeni, która tutaj powstaje. Właściwie to tworzymy ją za pomocą naszych działań zderzonych z decyzjami i wyborami innych użytkowników. Ten kontekst interesuje nas najbardziej. Czujemy się współodpowiedzialni za miasto, chcemy więc je lepiej rozumieć i mieć wpływ na to, jak funkcjonuje.


Kolektyw Miastoprojekt: Michał Kubieniec, Paweł Jaworski
________________________________________________________________________________________




niedziela, 18 stycznia 2015

MIASTO WERBUSÓW


Na moim stosie "Zaległości z 2014 roku" pozostał jeszcze tylko jeden z numerów "Polityki", który był poświęcony Śląskowi, a przede wszystkim "pierońsko gryfnym Katowicom". Teraz zatem po niego siegam.
Dlaczego w ogóle do niego wracam? W środku pojawił się zestaw klisz tak dobrze znanych wszystkim, którzy tu mieszkają, ale nie "som stond". I nie zawsze chcą być. Nie są one dla mnie i dla wielu innych osób oczywiste, jednak ciągle powracają w debatach o tym miejscu. Chociażby o jego życiu politycznym, społecznym i działających tu instytucjach kultury (np. Muzeum Śląskie). O co konkretnie chodzi? O przymusową germanizację oraz polonizację. O figurę Innego. O dyskurs tożsamościowy oraz pytanie o tradycję i zakorzenienie. O utopijne i zachwycające wyobrażenie o wspólnocie górniczej oraz dystopijne i przerażające o jej rozkładzie. Wreszcie o ideę "małej ojczyzny", w domyśle przeciwstawionej "dużej ojczyźnie". Umieszczonej oczywiście w kontekście (wyczerpanych już chyba) rozważań o Europie Regionów, którą zastępuje o wiele według mnie ciekawsza rozmowa o Europie Miast. Po reanimacji jest to również dyskusja o Europie Państw.
Czy musieliśmy otrzymać taki właśnie zestaw? "Polityka" chciała sportretować Katowice, a namalowała wizerunek z profilu. Dość skrzywiony, wydestylowany i - niestety - do bólu stereotypowy. Bardzo duża część doświadczenia mieszkańców z tego powodu wyparowała. W szczególności opowieść o mieście, do którego można z dnia na dzień przyjechać, rozpocząć od przysłowiowego zera i w miarę łatwo realizować swoje plany. Jeżeli tylko jest się wystarczająco upartym, konsekwentnym oraz nastawionym na współdziałanie. Tak przedstawiał się Górny Śląsk moim rodzicom i w ogóle całej rzeszy werbusów. Ludziom, którzy ściągali tu w poszukiwaniu miejsca dla siebie z rożnych stron kraju w pierwszych, euforycznych latach dekady Gierka, ale również w okresie późniejszego kryzysu gospodarczego. Przyjeżdżali przede wszystkim za pracą, którą znaleźli właśnie w "siedlisku nowoczesności (...), retorcie kolosalnej" (Stefan Żeromski). Zamieszkali w jednej z "betonowych szuflad" – jak bloki wielkopłytowe nazywał Karol Habryka – wraz z innymi werbusami. Z tego powodu nie musieli identyfikować się z czymkolwiek. Z żadną tradycją lokalną, a właściwie konkretnym, wybiórczym wyobrażeniem o jej kształcie. Nikt ich też o odstępstwo od ortodoksji nie mógł oskarżyć.
W taki sposób odkrywam teraz ten obszar sam dla siebie.
Wskazany komentarz do artykułów w "Polityce" spotkał sie z wieloma zarzutami. Wytknięto mi m.in. to, że patrzę na Katowice z perspektywy własnego, ale jednocześnie dość powszechnego doświadczenia, które nic nam nie mówi o wyjątkowości Górnego Śląska. Teraz chciałbym na ten argument odpowiedzieć przywołując trzy intuicje.
Po pierwsze: budowanie i badanie idei miasta nie musi w ogóle odwoływać się do rozważań o regionie, w którym funkcjonuje, ponieważ różnorodna kultura miejska ma swoją własną, wewnętrzną i względnie autonomiczną wartość. Z tego powodu nie można posłużyć się figurą pars pro toto i powiedzieć, że esencją Górnego Śląska są Katowice. Tak jak Katowice to nie jest wyłącznie Górny Śląsk. Co więcej, może być ona również niespójna ze względu na wyjątkową historię, kulturę i topografię układu dzielnic.
Po drugie: w pojęcie tożsamości wcale nie musimy wkładać elementów unikatowych. Możemy ją - odmiennie - uznać za specyficzne i świadome układanie różnych treści, które przywozimy z wielu miejsc. Nie musimy zatem rozmawiać o tym, co otrzymujemy w spadku i dziedziczymy, ale o tym, co nadaje nam spójność i jest efektem naszej pracy. Nad sobą oraz swoim otoczeniem. Zamiast rozważań o tożsamości-rzeczy proponuję więc debatę o tożsamości-procesie.
Po trzecie: brak za-korzenienia nie musi od razu oznaczać wy-korzenienia, jak chcieliby moi krytycy. Bycie werbusem to nie jest stan przypadkowy i przejściowy. To określony i pozytywny światopogląd, który domaga się uznania. Uświadamiam to sobie w trakcie codziennych działań, ale również zderzając się z „twardymi” i „miękkimi” narracjami tożsamościowymi. Opisanymi w doktoracie Zofii Oslislo-Piekarskiej o “nowych Ślązakach” i designie, czy tekstach, które o Górnym Śląsku publikuje teraz Instytut Obywatelski.
Od razu zaznaczam przy tym, że we wszystkich wylistowanych przypadkach "nie musi" wcale nie oznacza od razu, że "nie może". Moim zadaniem jest jednak odnowienie przepięknego modernistycznego wyobrażenia (i marzenia) o Katowicach jako mieście przyjezdnych, którzy nie potrafią lub nie chcą się zakorzenić, ale jednocześnie wybierają opcję pełnego zaangażowania w rozwój tego miejsca. W mojej opinii to metafora, która może nam bardzo pomóc w zrozumieniu racjonalności takich decyzji. Pisząc i mówiąc o takich Katowicach będę zatem konsekwentnie używał pojęcia "włączanie się", odsyłając do terminu "obywatel plug-in", którym posługuje się Krzysztof Nawratek. Będę uciekał tym samym od słowa "przynależność", które zawsze zakłada podporządkowanie się. I "mocny" status tej przestrzeni, w której lądujemy.
Mój werbus werbuje się chętnie do życia miejskiego i na nie wpływa. Nie przynależy jednak do żadnej, jakkolwiek zdefiniowanej lub wyobrażonej społeczności górnośląskiej. Tym bardziej nie tworzy alternatywnej wspólnoty werbusów ze ścisłymi regułami selekcji i ograniczaniami dostępu. Nie może być inaczej, ponieważ nie podziela z innymi niczego ponad wolę współpracy. Odsłaniając karty: nie chcę nadmiernie przeceniać środowiska, w które jako werbus wchodzę po przeprowadzce do Katowic. Kontekst, w którym się znalazłem ma dla mnie oczywiście znaczenie i dlatego biorę go pod uwagę, gdy tutaj działam. Nic jednak ponad to. Uciekam tym samym od postmodernistycznego resentymentu, który wikła się w polityczny paradoks jajka - polis i kury - jednostki. Jednocześnie unikam liberalnego mitu wyzwolenia się z wszelkich ograniczeń i nieskrępowanej mobilności. Przekierowuję dyskusję o Katowicach z kolein wyżłobionych przez pytanie “co nas rożni?” na tory pytania “co możemy razem zrobić?”. Nie koniecznie drążąc uprzednio, skąd i kim jesteśmy.
W tym momencie chciałbym jeszcze powrócić do najlepszego ćwiczenia intelektualnego, które pozwala bronić się przed tradycją i zdefiniowanymi tożsamościami. Jest nim oczywiście dokładne studiowanie historii. W tym kontekście budowanie świata na poziomie minimum - werbowania, czyli przeprowadzki za pracą - odwołuje się do pewnie trochę już zapomnianego, ale typowo górnośląskiego doświadczenia wyjazdu do Altreichu w poszukiwaniu wyższych zarobków. Dziś nie pamiętamy, że na początku XX wieku był to najpoważniejszy problem lokalnych przedsiębiorstw przemysłowych, które pod względem wysokości pensji nie były w stanie konkurować z kopalniami i hutami w Zagłębiu Ruhry. Nie zwracamy uwagi na to, że z tej oto otwartości na poszukiwanie lepszego miejsca zrodziło się wiele istotnych treści kulturowych. Jakich konkretnie? Chociażby myślenie o lepszym projektowaniu kolonii robotniczych. Ponadto - pisząc nie całkiem poważnie - jedno z trzech najważniejszych świąt, których nazwy zaczynają sie na literę “G”. Grosse Pake, które pojawia się w towarzystwie Geltag oraz Geburtstag.
Czy takiego werbusa nie określa jednak współcześnie nijaka “tożsamość supermarketu”, która tworzy przestrzeń miejską i społeczną bez właściwości? Czy nie traktuje on Katowic jak jedno z miast, które leży na półce z rożnymi towarami: dzielnicami, społecznościami i wydarzeniami? Czy jest osobą, która wybiera tylko to, co mu w danej chwili odpowiada? Takim wydumanym zarzutom ostateczny cios zadaje praktyka. Bycie werbusem jest źródłem (nie tylko mojego) pełnego zaangażowania w sprawy miejsca zamieszkania, gdzie jedynym warunkiem włączenia jest zaakceptowanie reguł lub skuteczność pracy na rzecz ich gruntownej przebudowy. Pierwszą strategię przyjęłem na początku, żeby przygotować się do drugiej. Złożonej z działań kolektywu Miastoprojekt, Fundacji Napraw Sobie Miasto i grupy Pobudka Koszutka.
Moje miasto to Katowice katowiczan, czyli miejsce ludzi, którzy “wpinają się" w jego strukturę, a przez to ją przetwarzają i nadają jej nową logikę. Miasta, które tworzy wspólnotę przez pracę (również na jej rzecz), a nie jakąkolwiek zadekretowaną tożsamość - etniczną lub kulturową.


Paweł Jaworski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz